Kolory z zdjęcia okładkowego (foto Asia) wyglądają na mocny filtr. Ale to Góry Sowie w kolorach jesieni. Mieliśmy wszystko - błękitne niebo bez jednej chmurki, potem całe w szarościach, na szczycie Wielkej Sowy mleko i wreszcie deszcz. A potem znowu słońce i błękit. Po drodze najbardziej kolorowe drzewa liściaste jakie można sobie wyobrazić, ale też wyblakła zieleń drzew iglastych. Gdy przeglądam zdjęcia do tego posta, trudno mi uwierzyć, że są z tego samego dnia, z tych samych gór!
Plan
Wielka Sowa jest w Koronie Gór Polski jako najwyższy szczyt Gór Sowich. Zaplanowałem dość długą (jak na koniec października), ale za to nietrudną pętlę z Rzeczki (przeł. Sokoła). Parking darmowy wzdłuż drogi Rzeczce (oznaczony)
Błękitne szarego początki
Dojeżdżając do Rzeczki mieliśmy cudownie błękitne niebo i fantastycznie kolorowe drzewa przy drodze. Aż chciałem zatrzymywać się za każdym zakrętem - "Góry Sowie w kolorach jesieni". Ale mówiłem sobie - nie trzeba, zaraz dojedziemy. Gdy jednak dojechaliśmy, piękna pogoda postanowiła przebrać się w szare sukienki. Jedynym błękitnym akcentem byłem ja :-)
Szlak od przełęczy Sokoła prowadził długimi fragmentami szerokimi i prawie płaskimi drogami leśnymi. Wg mojego planu szliśmy czarnym szlakiem. Ale szlak gdzieś po drodze się zgubił i znaleźliśmy się na... fioletowym. To szlak narciarstwa biegowego. Nic nie straciliśmy, w odpowiednim momencie znaleźliśmy się z powrotem na czarnym szlaku, którym weszliśmy na Wielką Sowę.
Wyżej szlak prowadził w lesie iglastym. Ciemno zielonym. Podłoże było przyjemnie miękkie i sprężyste - pokryte rudymi igiełkami.
Jedno z moich zdjęć bardzo ładnie pokazuje Góry Sowie w kolorach jesieni - wszystkie barwy na jednym obrazku.
Wielka Sowa
Pod Wielką Sową nasz szlak zaczyna się poważniej wspinać w górę. To już nie jest nachylenie dla narciarzy biegowych. Ale z drugiej strony - nic trudnego. Na pewno nie jest to podejście w stylu niedalekiej Waligóry.
Na Wielkiej Sowie prawie nic nie widać. Weszliśmy w niską chmurę. Ale nawet gdyby było słonecznie jak z samego rana, nie mielibyśmy żadnych widoków. Szczyt jest zalesiony, a wieża widokowa w remoncie. W mojej relacji z zimowego wejścia możecie zobaczyć wieżę bez rusztowań. Tam też piękna, ale smutna legenda o 7 siostrach, które zamieniły się w sowy.
Na Wielkiej Sowie krzyżuje się wiele szlaków. To bardzo dobra góra dla wędrowców, rowerzystów i narciarzy biegowych. Dużo szlaków i aż trzy schroniska (Sowa, Orzeł, Zygmuntówka) dają sporo możliwości ułożenia trasy wędrówki. Szkoda, że trochę daleko z Metropolii Górnośląsko-Zagłębiowskiej - mógłbym tu częściej wracać.
Z szarości do błękitu
Z Wielkiej Sowy przez Kozie Siodło schodzimy do Lisich Skał. Sporo tu zwierząt w nazwach geograficznych. Przy Lisich Skałach mamy pierwsze miejsce widokowe. Do tej pory szliśmy głównie lasami, a w miejscach gdzie byłaby szansa na widok, chmury skutecznie zasłaniały.
Na tabliczce przy Lisich Skałach zauważyłem tabliczkę informującą o pobliskim szczycie - Grabinie. Nie leżał na naszym szlaku, ale na szczyt o takiej nazwie po prostu muszę wejść :-). Nie jest daleko, a niewielki dodatkowy wysiłek został wynagrodzony widokiem z... budki myśliwskiej. Takich ambon jest w polskich lasach sporo, ale pod Grabiną pierwszy raz w życiu wszedłem do środka. Dobrze, że miałem czapkę i kaptur, bo wejście przypłaciłbym solidnym guzem.
Patrzymy w kierunku zach. - płn-zach., czyli mamy przed sobą Góry Kamienne i Wałbrzyskie. Gdzieś po lewej powinna być Śnieżka (sprawdziłem w generatorze panoram), ale niskie chmury nie pozwalają wypatrzyć Jej Wybitności.
Po drodze na parking dopada nas deszcz. Intensywny, ale krótki. Potem zza chmur wychodzi słońce i w drodze powrotnej znowu mamy kolory jak rano. Tym razem dwa razy zatrzymałem się na poboczu żeby zrobić zdjęcie.
Drugie zatrzymanie poświęcam dużemu kamieniowi z tabliczkami upamiętniającymi dwóch kierowców rajdowych - Mariana Bublewicza i Janusza Kuliga. Obaj zginęli tragicznie w wypadkach samochodowych. Bublewicz w czasie Rajd Dolnośląskiego, Kulig - na przejeździe kolejowym. Miejsce z tabliczkami nie ma z nimi nic wspólnego, ale jest to bardzo "rajdowy" fragment drogi w okolicach Walimia - dwa ciasne zakręty na górskiej szosie z kostką brukową.