Korona Gór Polski to znakomity pretekst do wędrowania wcześniej nieznanymi szlakami. Gdyby nie ten projekt, prawdopodobnie nie pojechałbym 200km żeby wejść na Wielką Sowę (1015m n.p.m.). Podobnie jak wcześniej Ślęża, Wielka Sowa również pozytywnie zaskoczyła i zachwyciła. Zapraszam do relacji z wyprawy "Korona Gór Polski: Wielka Sowa, Góry Sowie".
Legenda
Zacznę nietypowo. Zamiast planu, najpierw legenda. Nazwa "Wielka Sowa" od razu budzi zainteresowanie. Za taką nazwą coś musi się kryć. Zapytałem 'tubylczyni', Grażyny. Tak jak się spodziewałem, jest legenda. Pełna na stronie portalu Gór Sowich. Ja podzielę się streszczeniem i morałem.
Otóż, był sobie kmieć, który miał siedem córek niezwykłej urody. Wymyślił sobie, że nie wyda je za mąż za byle chłopców z okolicy. Jego ambicją był bogaty ożenek, z udzielnym Panem najlepiej. A dokładnie - 7 bogatych ożenków.
Kmieć pilnował swoich córek by czasem nie spotykały się z chłopcami ze wsi. Córki miały tego dosyć i przy pomocy czarów dokonały szeregu zmian w zwierzęta by uciec od ojca. Ojciec nie pozostał dłużny i również użył magii by na córki-zwięrzęta zapolować i zmusić do powrotu. Końcem zmian były sowy - na co ojciec już nie miał odpowiedzi. Niestety siostry nie przeczytały drobnego druku. W rezultacie dokonały o jedną zmianę za dużo i już na wieki zostały sowami. Ojciec zdołał wrócić do ludzkiej postaci. Ale zamiast domu pełnego córek (i potencjalnie wnuków), została mu samotność i wsłuchiwanie się w nocne pohukiwanie sów.
Morał? Nawet trzy:
Nie układać innym życia.
Lepsze są relacje z bliskimi niż marzenia o bogactwie
Nie igrać z magią, bo może być o jeden raz za dużo.
Legenda Gór Sowich przypomniała mi o legendzie o Trzech Siostrach z dalekiej Australii. Luźno związane, ale legenda Aborygenów też mówi o nieszczęśliwej w skutkach zabawie z magią. Ta legenda opisana jest w oddzielnym poście. Przeczytacie też w nim o Górach Błękitnych, zobaczycie drastyczne zdjęcia buszu po pożarze i dowiecie się co zabija najwięcej turystów w Australii.
Plan
Po konsultacjach z tubylczynią i zdobywczynią Korony, Grażyną, wymyśliłem pętlę - ósemkę z Kamionek. Trasa liczy 17km i zaczyna się na parkingu pod zajazdem Czarny Rycerz.
Z uwagi na zróżnicowane możliwości i chęci uczestników wyprawy, podzieliśmy się na dwie grupy. Mój opis dotyczy pełnej pętli, druga grupa pokonała dystans ok. 5km krótszy. Góry Sowie obfitują w szlaki turystyczne. Można więc z łatwością zaplanować różne trasy. Obie grupy startowały i kończyły w tym samym miejscu.
Czarny Rycerz
Czarny Rycerz to nazwa zajazdu, usytułowanego pod skałką o tej samej nazwie. Początek szlaku mnie zachwycił i zapowiadał udany dzień. Po pierwsze, pogoda była rewelacyjna. Minimalnie powyżej zera, czyste niebo, praktycznie bezwietrznie. Po drugie, na początek mieliśmy ścieżkę "Czarny Rycerz" - bardzo urozmaicona trasa przez skałki gnejsowe. Uwaga - zimą polecam raczki, latem koniecznie dobre buty. Wąska ścieżka i niewielkie urwiska są atrakcją, ale trzeba uważać.
Wielka Sowa
Im wyżej, tym lepiej. Wciąż dużo śniegu, pomimo dodatniej temperatury. Trasy udeptane i wyjeżdżone przez narciarzy biegowych. Wędrówka to czysta przyjemność. Zwłaszcza przy pięknej słonecznej pogodzie.
Pierwszy odcinek pokonaliśmy czarnym szlakiem. Z Koziego Siodła ruszyliśmy szlakiem czerwonym, który zaprowadził nas na szczyt. Znajduje się tam wieża widokowa. Część grupy weszła i miała piękny widok na Sudety. Między innymi widać Śnieżkę, a w drugą stronę Śnieżnik.
Na szczycie Wielkiej Sowy krzyżują się szlaki. Dają dużo możliwości ułożenia optymalnej trasy. My udaliśmy się przez schronisko (bez wchodzenia) z powrotem na Kozie Siodło, skąd wróciliśmy na parking szlakiem przez schronisko Zygmuntówka.
Zygmuntówka
W tym schronisku zatrzymaliśmy się na krótki popas. Jedzenie na zewnątrz zimą zwykle nie jest dobrym pomysłem. Ale tutaj było fantastycznie. Dookoła śnieg, ale w słońcu przyjemnie ciepło. W zasadzie pogoda do opalania się.
Zamówiliśmy Chaczapuri i niespiesznie relaksowaliśmy się w pięknych okolicznościach przyrody.
Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Ponagliłem grupę do opuszczenia tego uroczego miejsca, bo w perspektywie mieliśmy jeszcze 6km a byliśmy umówieni z grupą idącą krótszą trasą na godzinę 16:00 na parkingu. Kluczyki obu aut były z nami, chciałem więc być punktualnie, tak aby druga grupa nie musiała czekać.
Szanujmy się
Po drodze zadzwoniłem kontrolnie i okazało się, że nie potrzebnie się spieszyliśmy. Druga grupa była dopiero w schronisku pod Wielką Sową... Później okazało się, że dwie panie z tej grupy postanowiły spędzić czas na pogaduchach, zupełnie nie przejmując się pozostałymi uczestnikami wyprawy. Gdy doszliśmy na parking, przebraliśmy się i podjechałem drogą po spóźnialskich. Na szczęście panie zdecydowały się schodzić szosą, a nie szlakiem. Pomimo podwózki, spóźniły się 45 minut na miejsce zbiórki. Przy okazji słowa uznania dla Marty, która dzielnie holowała dwie gaduły. Dla nich czas i odległość nie istniały. Nie pomyślały, że ktoś czeka, że trzeba jeszcze wrócić ponad 200km do domu. Obie panie mają u mnie dużego minusa i następnym razem poważnie się zastanowię zanim zabiorę je na wyjazd Klubu Włóczykijów. Szanujmy się!
Poznaj Swój Kraj
Projekt Korony Gór Polski można krytykować. Po pierwsze wybór 28 szczytów jest niespójny i dziwny (muszę o tym 'kiedyś' napisać osobny artykuł). Po drugie, zawsze będą głosy, że po górach nie chodzi się po odznaki, że szczytów nie należy 'zaliczać'. Jest w tym sporo racji. Ale druga strona medalu jest taka, że pomysł skompletowania Korony niejako wymusza wyprawy w regiony nieznane. A w moim przypadku regiony takie, o których nawet nie pomyślałbym. No bo po jechać ponad 200km pod Wałbrzych, skoro trochę mniej mam w Tatry, nie wspominając o Gorcach i kilku pasmach Beskidów?
Koronę zdobywam bez motywacji w postaci odznaki. Nie zapisałem się do stosownego klubu, a szczyty zdobyte bez opłacenia składki członkowskiej nie są zaliczane. Organizuję więc kolejne wyjazdy dla siebie - skoro coś rozpocząłem, to warto to doprowadzić do końca. Jeździmy zwykle w kilka osób w ramach Klubu Włóczykijów, mamy więc okazję poznać fantastycznych ludzi. Dla mnie dużą wartość ma poznawanie naszego Kraju. Bez Korony nie pojechałbym na Ślężę i Wielką Sową. I byłbym o te wrażenia i poznane historie uboższy.
Podsumowując, góra "na zaliczenie" okazała się fantastycznym pomysłem na lutową wycieczkę. Zaskoczyła nas ścieżką 'Czarny Rycerz', zachwyciła zimową scenerią, zaciekawiła legendami. Zdecydowanie polecam. Trasa niekoniecznie musi być kopią naszej - Wielka Sowa oferuje wiele możliwości.
Korona Gór Polski
Na tym koniec relacji z wyprawy "Korona Gór Polski: Wielka Sowa". Relacje z innych szczytów oraz postęp w realizacji całego projektu są dostępne na moim blogu.