Początek jesieni w Tatrach był przecudny. Wybraliśmy się w słowackie Tatry Wysokie. Celem był Jagnięcy Szczyt, a po drodze schronisko przy Zielonym Stawie. Idealna pogoda (choć nie na szczycie) i piękne widoki wyniosłych szczytów z pierwszymi kolorami jesieni.
Plan
Plan na początek jesieni w Tatrach był prosty. Wejście i zejście tym samym szlakiem. Parking Kežmarská Biela voda (8 EUR / dzień).
Miłe milszego początki
Na parkingu byliśmy tuż po wschodzie słońca. Już po pierwszych krokach na szlaku (żółtym, do schroniska przy Zielonym Stawie) wiedzieliśmy, że będzie fantastycznie. Przed nami w porannym słońcu złociła się Łomnica i Lodowy Szczyt. Zwróciliśmy uwagę na dwóch Słowaków z psem. Ten pies wejdzie na Jagnięcy Szczyt (a po drodze są łańcuchy i trochę przejść granią!).
Dzień był słoneczny, ale rano było zimno. Najlepszą receptą jest szybki marsz. Tym bardziej, że początek prowadził szeroką drogą i był prawie płaski. Potem droga zaczęła się wspinać, stała się bardziej kamienista, ale cały odcinek z parkingu do Zielonego Stawu jest spacerowy.
Zatrzymywaliśmy się jedynie by zrobić zdjęcia. Im dalej, tym lepiej. Ostre szczyty Tatr, nieskazitelnie błękitne niebo i jesień malująca drzewa liściaste wszystkimi dostępnymi ciepłymi kolorami.
Zelené pleso
Zelené pleso, czyli Zielony Staw na początku wcale nie wydawał się zielony. Zielone były niższe partie zboczy odbijających się w lustrze wody. Dla wielu turystów Zielony Staw jest celem sam w sobie (tak jak nasze Morskie Oko). Mieliśmy przed sobą wspinaczkę na Jagnięcy Szczyt, ale trudno było oderwać wzrok (i aparat) od stawu.
Staw przybierał różne barwy, w zależności od kierunku robionych zdjęć. To poniższe jest w stronę wylotu doliny, którą przyszliśmy. Zdjęcie powyżej pokazuje staw z zamykającymi go górami.
Przy stawie znajduje się schronisko "Chata pri zelenom plese". Rano nie było tłoczno. To zmieniło się gdy wracaliśmy. Po południu były tłumy (jak na Słowację - w porównaniu z Morskim Okiem to grupka ludzi :-) ). I nieoczekiwany gość specjalny - o nim później.
Większość górskich schronisk ma swój niepowtarzalny klimacik. To przy Zielonym Stawie nie odstaje pod tym względem od innych.
Jagnięcy Szczyt
Koniec leniuchowania, szczyt czeka. Idąc w górę doświadczyliśmy zmiany pogody. Tak jak wcześniej na Rysach, dopadła nas chmura. Choć tutaj raczej trzeba powiedzieć, że to my weszliśmy w chmurę. Dobrą ilustracją są dwa zdjęcia małego stawu Červené pleso.
Szlak przechodzi przez kosodrzewinę (gdzie był zaskakująco stromy) a następnie przez rumowiska skalne i piargi.
Skończyły się cudne widoki. Wokół gęstniała mgła. Na szczycie już było tylko mleko. Ja sobie podarowałem ostatni odcinek, moi towarzysze weszli i mieli moment kiedy wiatr odegnał chmury.
Końcowe fragmentu to długi pionowy łańcuch, przejście na drugą stronę grani i wędrówka wąskimi półkami. Jest gdzie spaść. Ostatni odcinek, gdzie ja się poddałem, nie stanowił problemu dla psa wspomnianego na początku.
Zielony Staw raz jeszcze
Zeszliśmy tym samym szlakiem (z schroniska na szczyt nie ma innej możliwości) i spędziliśmy długie beztroskie chwile nad Zielonym Stawem. Ludzi sporo, ale Morskie Oko to nie jest, można więc bez problemu znaleźć miejsce gdzie nikt nie wchodzi w kadr. A że po południu zrobiło się ciepło, był czas na mój ulubiony moment w górach - ściągnięcie butów i skarpetek :-)
O tej porze staw był wyraźnie i intensywnie zielony. Skąpany w słońcu, otoczony szczytami. Przepiękne miejsce.
Wspomniałem o gościu specjalnym. A może należy powiedzieć "gospodarzu"? Pomiędzy gośćmi, bez skrępowania, chodził Lis. Cwaniak wiedział, że turyści = łatwe jedzenie. Nie był nachalny, ale też nie bał się ludzi.
Początek jesieni w Tatrach był fantastycznie kolorowy. Pomimo chmury na szczycie, cała wyprawa była wyśmienitym początkiem jesiennego wędrowania Klubu Włóczykijów.