Są jeszcze takie szlaki, na których ucieszymy się widząc innych wędrowców. Mowa o słonecznym lipcowym dniu w podobno zatłoczonych Bieszczadach. Włóczykije sami w Bieszczadach... no prawie - 9 osób spotkanych w ciągu dnia.
Plan
Wędrówka ma miejsce w czasie wyprawy Klubu Włóczykijów w Bieszczady. Grupa 6-osobowa, ale we wtorek 27 lipca podzieliliśmy się na 3 podgrupki:
Natalia i Maciek wybrali Polańczyk
Grażyna i ja mieliśmy do wykonania zadanie: Grażyna kolekcjonuje szczyty do Diademu Gór Polski, ja celuję w Koronę Najwybitniejszych Szczytów Gór Polskich. Moim celem były Łopiennik i Czerenina, Grażyna potrzebowała Łopiennik i Wołosań (na marginesie - wiecie, że to nazwa rodzaju żeńskiego? Mówimy "Na WołosaNI" a nie "WołosaNIU"). Postanowiliśmy razem wejść z Dołżycy na Łopiennik, po czym zawiozłem Grażynę do Cisnej a sam wróciłem do Dołżycy by znaleźć Czereninę (leży poza szlakiem). Moja trasa:
Łopiennik
Tytuł tego artykułu "Włóczykije sami w Bieszczadach" przyszedł mi do głowy w czasie wędrówki na Łopiennik. Spotkaliśmy jednego wędrowca, równie zdziwionego naszą obecnością jak my jego.
Początek czarnego szlaku to łąka, którą dawno nikt nie kosił i gdzie turyści rzadko zaglądają. Trawy łaskotały nas po karku. W upalnym słońcu taki początek był trudny. Potem na szczęście weszliśmy w las. Był więc cień a i ścieżka była wyraźniejsza.
Cały szlak jest mało widokowy. Tylko pod szczytem jest mała polana z której cokolwiek widać. Pomimo braku chętnych do oglądania takiej strony Bieszczad, szlak jest dobrze oznaczony.
Na szczycie znajduje się tablica z cytatem z pamiętnika XIX-wiecznego wędrowca:
Gdzie jest Czerenina?
Po zejściu do Dołżycy zawożę Grażynę pod Bacówkę pod Honem. Jej plan to wejście na Hon i Wołosań i zejście do Żubracze. Ja w tym czasie wejdę na Falową i Czereninę po czym pojadę po diademową Włóczykijkę.
Podobnie jak na Łopiennik, i tu szlak na początku oznacza przedzieranie się (dosłownie) przez chaszcze. Potem jest trochę lepiej - ale tylko trochę. Znowu szlak przez las, bez widoków. I także bez ludzi. "Włóczykije sami w Bieszczadach" - można! Postanowiłem liczyć napotkanych turystów. Przy zejściu powitam grupkę 3 wędrowców słowami "dzień dobry Numer 7, 8 i 9" :-)
Dość szybko wchodzę na Falową. Teraz zadanie - znaleźć Czereninę. Nie leży na szlaku, wiem mniej więcej gdzie szukać szczytu. Jednak gdy jestem dość blisko wierzchołka (na podstawie pozycji GPS), zdaję sobie sprawę, że szczytu raczej nie zdobędę.
Na przeszkodzie stają bardzo gęste zarośla. Próbowałem z kilku miejsc, ale w końcu poddałem się. Jestem ograniczony czasem, ścieżki nie ma żadnej, a przedarcie przez chaszcze wcale nie gwarantuje znalezienia szczytu. Jeśli jest zarośnięty, to trudno zorientować gdzie jest najwyższy punkt.
Nie chodźcie tędy
Poddaję się i schodzę do Dołżycy. Przejazd do miejsc. Żubracze zajmuje mi zastanawianie się czy czekać na dole na Grażynę, czy może dodać sobie trochę kroków i podejść pod Wołosań na spotkanie. Wybieram to drugie.
Już na samym początku mam wątpliwości. Szlak zielony z Żubraczy jest zamknięty z powodu zrywki drewna. Jednak pracownikom Lasów Państwowych nie chciało się oznaczyć całego obejścia. Na początku jest kilka czytelnych strzałek niebieskim sprayem. Ale po kilkuset metrach szlak ginie - dosłownie. Nie ma oznaczeń i nie ma żadnej widocznej ścieżki, ani w terenie, ani na mapie.
Pomyślałem, że jeśli Grażyna idąc z góry wejdzie na obejście, możemy się w gąszczu nie spotkać. Idę więc szlakiem - walka z błotem, krzakami i powalonymi drzewami. Ale to dopiero początek.
Szlak powyżej obejścia jest w jeszcze gorszym stanie. Musiała tam przejść niedawno solidna nawałnica. Powalonych drzew jest więcej niż ludzi spotkanych w ciągu całego dnia (pamiętacie? "Włóczykije sami w Bieszczadach"!). Pokonuję je górą, dołem, bokiem. Jedno przechodzę na kuckach brodząc w strumyku. Inne przez koronę. Pod jednym muszę się przeczołgać. Im wyżej, tym gorzej.
Ale mimo przeszkód idę bardzo szybko. Przydała się kondycja i wytrzymałość zdobyte na wyprawach z Traperem - takich jak Babia Góra 3x w ciągu jedngo dnia. Udaje mi się "przechwycić" Grażynę i asystować w bezpiecznym zejściu na dół. Dowiaduję się od niej, że idąc z góry nie ma żadnego ostrzeżenia. Turyści wpadają w pułapkę. Zejście, które normalnie powinno trwać ok 1:30h, zajmuje 3 godziny. Nie chodźcie tędy dopóki szlak nie zostanie oczyszczony.
Pomimo przygody na koniec dnia, całą wyprawę zaliczam do udanych (hm... w zasadzie każda moja wędrówka była udana...). Włóczykije sami na szlaku w Bieszczadach - dziewięcioro napotkanych turystów. A tymczasem na połoninie Caryńskiej/Wetlińskiej... nie wspominając o Polańczyku...